sobota, 23 lutego 2013

Zaległości

Tygodniowe zaległości czas nadrobić...

Zeszły weekend spędziłam na wycieczce w Andaluzji...

Cztery dni + cztery miasta + setka Erasmusów = Świetna zabawa

Takie proste równanie opisuje całą wyprawę. Wyjazd zaplanowany był na 6 rano w czwartek 14.02, oczywiście hiszpańskie spóźnienie nie było tu uwzględnione. Mniejsza o to, przed 7 ruszyliśmy w trasę. Większość ludzi, aby nie zaspać na wycieczkę, postanowiła po prostu nie iść spać, tylko imprezować, zwłaszcza, ze była środowa impreza w Varadero... Ja postanowiłam choć trochę zebrać siły na imprezowy weekend, ponieważ wiedziałam, ze dużo będzie się dziać :)



Cisza w autobusie trwała prawie do samej Cordoby, która była naszym pierwszym przystankiem podczas podróży.
Cordoba - przygotuj się bo nadchodzimy:)
Każde miasto kojarzy mi się z konkretną piosenką, Cordoba powitała mnie podczas maratonu przez miasto i pożegnała podczas imprezy tym utworem This is Love

ESN postanowił urządzić nam zwiedzanie miasta, zapomnieli tylko uwzględnić nasze bagaże - czytaj: zabłądziliśmy i 30 minut 'spacerowaliśmy' po Cordobie szukając właściwej ulicy
To tu?  ...Nie, jednak nie...
Czekając na spóźnialskich








Po zakwaterowaniu w hostelu ruszyliśmy na poznanie miasta, tym razem bez walizek... Pierwszym punktem zwiedzania był Meczet-Katedra(Mezquita). Zapierająca dech w piersiach już na zewnątrz...
ESN UP & ESN Gandia :)

dopóki nie dostaliśmy ochrzanu, że nie wolno sie fotografować z flagą (ESNową oczywiście) bo to teren prywatny. Kiedy jednak weszliśmy do środka zdjęciom nie było końca, ktoś mógłby powiedzieć, że to tylko mury, 



































ale kiedy popatrzyło się w górę...


...odkrywało się niesamowite dzieła sztuki


I w pewnym momencie zobaczyłam swoich przyjaciół z Walencji AAAAAAAAAAAA.... bardzo się ucieszyłam na ich widok, dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że naprawdę za nimi tęskniłam...
with Pooja :)  ~by Phillipe
znowu razem

Andalucia 2.0 Trip






Maleństwo o imieniu Marisol, czyli moja współlokatorka spakowała tylko jedną parę butów, które okazały się niezbyt wygodne, dlatego po Cordobie chodziła w Julie-owych japonkach :) Biedna obtarła sobie nogi, na szczęście już następnego dnia znalazła kogoś, kto pożyczył jej swoje buty, w odpowiednim rozmiarze...

Tak to jest jak się zaśpi... Marisol zabalowała poprzedniej nocy, a ja początkowo myślałam, że w ogóle nie spała w domu, dopiero o 5.15 (15minut przed czasem spotkania) zapukałam do jej pokoju i ją obudziłam...

wszędzie z flagą

Następnie pokazano nam najpopularniejsze miejsca w centrum, może nie będę komentować jakości tego oprowadzania... no cóż życie...
Calleja de las Flores


Najwęższa uliczka w mieście

Współczesność łączy się z historią

























Wraz z Julie, nienasycone Cordobą, ruszyłyśmy swoją droga na przeciw temu pięknemu miastu i sekretom jakie kryło. Dotarłyśmy do Alcazar i zachwyciłyśmy się widokiem i ogrodem. A potem przechadzając się uliczkami Cordoby starałyśmy się dostrzec to, co inni przeoczyli bo woleli zjeść obiad.



mam rude włosy :P

te wąskie uliczki są urocze

każde patio zachwyca



Częścią każdej podróży jest jedzenie, lokalne, tradycyjne, związane z miastem czy regionem. Kiedy jest się w Andaluzji trzeba zjeść prawdziwe TAPAS, no i właśnie takie miałyśmy. W końcu zdecydowałyśmy się na restaurację niedaleko hostelu - La Abaceria, choć początkowo byłyśmy na 'nie' ze względu na nagabującego kelnera stojącego przed wejściem, ale na szczęście weszłyśmy tam i miałyśmy najlepsze tapas ever!















Całą grupą ruszyliśmy, żeby zobaczyć pokaz flamenco w  Mesón La Bulería  może taniec i nie powalił mnie na kolana, za to muzyka i klasyczne wyklaskiwanie rytmu owszem...















Po pokazie poszliśmy wraz z grupą na kolację, niestety to co zamówiłam nie umywało się do wcześniejszych tapas... właściwie to nikt nie był zadowolony. Nie polecam... Knajpka nazywała się La Cazuela de la Esparteria, może wyciągam pochopne wnioski, ale kiedy przychodzi się grupą ponad 20 osób, to powinno się dać jakiś rabat...

Impreza w klubie była niczego sobie, bawiłam się ze wszystkimi, a że miałam dobry humor to tańczyłam z Fabianem, między nami od początku była jakaś chemia, której nie umiem wytłumaczyć... na szczęście nie zrobiliśmy nic z czym czulibyśmy się nieswojo następnego dnia (może trochę szkoda...)
ach te spódnice...
Czerwone usta są moim znakiem rozpoznawczym :P

Z imprezy wróciłam sama, nocą Cordoba wydaje się być malutkim miasteczkiem, a jest 3 razy większe niż Opole, jednak te małe uliczki, które w czasie upalnych, letnich dni dają odrobinę cienia i ochłody, nadają miastu przytulności.

"Rano" ruszyliśmy w dalszą podróż, oczywiście po śniadaniu, które niestety było bardzo kiepskie, szkoda bo hostel był całkiem fajny...

Wszyscy na kacu albo niewyspani marzyli tylko o tym żeby spać w autobusie, dlatego też w czasie jazdy słychać było jedynie miarowe oddechy z każdej strony pogrążonych we śnie Erasmusów...


Sevilla powitała nas cudowną, słoneczną pogodą 23 stopnie mmmmm lato, a w Polsce śnieg i mróz :)
Spacer tu i tam zdjęcia, zdjęcia i jeszcze więcej zdjęć...
a to kto?
Plaza de España

Alcázar w Sevilli okazał się równie cudowny jak ten w Cordobie, odkryłyśmy jego każdą najmniejszą cząstkę i każda z osobna nas zachwyciła, a całość... nie mam słów żeby opisać to całe otaczające mnie piękno, które się tam znalazło. Tam po prostu trzeba pojechać.


wejście do Alcazar

Koty stały się motywem przewodnim wycieczki

Wrócę do Andaluzji  właśnie po taki wachlarz





Balkonówa




















Wraz z Julie i Sarah poszłyśmy zobaczyć kolejny zabytek na liście "Must see" czyli Katedra wraz z słynną wieżą - Giralda i kolejne zdjęcia, które choć trochę zbliżą Was do tego co ja widziałam. Chodziłam tam z rozdziawioną paszczą. A kiedy usiadłam w ławce i wsłuchałam się w "muzykę katedry" moje serce przepełnił spokój. Cudne uczucie, polecam wszystkim zabieganym: wejdź do kościoła, nie ma znaczenia mały czy duży, nowoczesny czy gotycki. Siadasz w ławce, wyłączasz umysł, otwierasz uszy i serce na to co chce powiedzieć Ci Bóg...



Mogłabym tam siedzieć godzinami, niestety dziewczyny poganiały mnie, bo czas uciekał, a musiałyśmy się wdrapać na szczyt wieży, która nie miała schodów, a pochylnia, która obecnie umożliwia niepełnosprawnym dotarcie na szczyt, ale w czasach historycznych umożliwiała koniowi poruszanie się w górę.






I am on top of the world



Kiedy Słońce obniżyło się nieznacznie i światło nie było już takie ostre wróciłyśmy do Plaza de España, aby odnaleźć Valencię i zrobić sobie kilka szalonych zdjęć :) W dobrym towarzystwie zwiedzanie nowych miejsc daje tyle radości.





jest i ona...

Później postanowiłyśmy poszukać jakiegoś lokalu... Zaproponowałam coś lokalnego, w mniej turystycznej części miasta. Jednak 18 to nie jest pora kiedy Hiszpanie jedzą obiad, więc nic nie było czynne... Ale odnalazłyśmy ciekawą knajpkę meksykańską, więc postanowiłyśmy tam wrócić później...

Ponieważ wszędzie są drzewa pełne pomarańczy, Julie w kółko śpiewała Lemon Tree w zmodyfikowanej Orange'owej wersji, stąd piosenką z Sevilli jest Lemon Tree

Tak też zrobiłyśmy.  Kiedy ucięłyśmy sobie drzemkę, wróciłyśmy do tej restauracji i miałyśmy naprawdę rewelacyjne jedzenie, po raz kolejny nasza intuicja nas nie zawiodła...

mniami

A żeby spalić te wszystkie spożyte kalorie ruszyłyśmy na nocne zwiedzanie Sevilli... Która pokazała nam swoje drugie, bardziej szalone oblicze :)

wygonili nas...




Czas tak szybko mija...już dwa dni minęły...

No i przyszedł dzień, na który wszyscy najbardziej czekali: dzień KARNAWAŁU!!!
Dzień przed wyjazdem, na zajęciach próbowałam wymyślić za co by się przebrać... moi Francuzi powiedzieli, że jadą do miasta kupić kostiumy i że moge się z nimi zabrać. Z oferty oczywiście skorzystałam, nie maiłam ochoty kupować gotowego kostiumu za 20-30 euro, który ubrałabym tylko raz, no i oczywiście jak dla mnie to było za mało kreatywne... Nie lubię iść na łatwiznę, lubię za to kiedy z czegoś prostego tworzę coś na co ludzie reagują "WOW" i tak właśnie było w tym przypadku. Wydałam około 5 euro - kupiłam czapkę wiedźmy i miotłę - patyk bambusowy na którego końcu były cienkie gałązki... Nie pytajcie jak ludzie reagowali gdy widzieli wystający bambusowy patyk z mojej torby... "No co? to część mojego kostiumu! Będę rybakiem" odpowiadałam, tylko kilka osób wiedziało kim będę naprawdę i o to chodziło.






Ta wiedźma umie latać...


Tak więc kiedy dotarliśmy do Jerez, gdzie znajdował się nasz hostel, uroczy, lokalny, cudowny udaliśmy się wszyscy na obiad. Oczywiście ja i Julie poszłyśmy własną drogą. Za radą jej przewodnika poszłyśmy do knajpki o nazwie Bar Juanito, po drodze weszłyśmy do sklepu ze strojami, akcesoriami i butami do flamenco, o matko jak tam było cudnie!!!

Jerez zawdzięcza swoją popularność sherry, która jest tu produkowana. Dlatego danie, które zamówiłyśmy musiało być z sherry :)
No i zamówiłyśmy... Nigdy nie zamawiajcie czegoś, co nie wiecie co znaczy. My zamówiłyśmy... Nerkę w sosie z sherry (na szczęście było to tylko tapas, a danie główne było później). Tak więc, żeby nie wydawać pieniędzy w błoto, przemogłam się i po raz pierwszy w życiu albo od baaardzo dawna zjadłam nerkę zwierzęcą. Nie była najgorsza, za to sos był naprawdę smakowity. Może gdybym nie powiedziała jej co to za rodzaj mięsa spróbowałaby... No cóż, moją zasadą jest, że trzeba spróbować wszystkiego. Choć nie wiem czy tknęłaby psa w Wietnamie... Pożyjemy, zobaczymy - jak mawia moja mama, za którą tęsknię. Ale to tak na marginesie.


Ale wracając do mojego wycieczkowego weekendu...

Po obiedzie wróciłyśmy do hostelu i zaczęłyśmy się przygotowywać do karnawału. Pytanie było: Przebieramy się już czy na miejscu? W końcu zdecydowaliśmy się na pierwsze rozwiązanie, jak się później okazało, to była mądra decyzja...
Mój kostium, a raczej make-up i fryzura wywołały zamierzony efekt.

w drodze...

























Byłam jedyną wiedźmą podczas całego karnawału, a przynajmniej żadnej innej nie spotkałam... Za to spotkałam inne stwory-potwory...

Pluto?


czasem, żeby poznać nowych ludzi musisz odłączyć się od grupy

szalona Julie :*
i gorący kurczak

gorące chłopaki





































Całą noc spędziłam przechadzając się uliczkami Cadiz wraz z Julie i poznając niesamowitych ludzi :)
Na sam koniec nieznajomy Hiszpan podarował mi sztuczną różę co uważam za urocze (niestety ktoś mi ją ukradł:( )ale również mnie pocałował, kompletnie mnie tym zaskakując. Nie zmienia to faktu, że jeden ze 100 celów zrealizowany :P
O północy wróciłam na "rynek" i wraz z przyjaciółmi udaliśmy się do jednego z  klubów, gdzie kontynuowaliśmy szaloną imprezę... Niestety nasz czas był ograniczony, mogliśmy tam zostać tylko do 3 :( a było tak fajnie...
Piosenką związaną z Cadiz jest od dziś LOCA PEOPLE...

Powrót do Jerez okazał się trudniejszy, niż zakładano, ponieważ jedna dziewczyna z naszej grupy trafiła do szpitala, do dziś nie wiem co się dokładnie stało... W każdym bądź razie musieliśmy jeszcze czekać aż ją wypiszą. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło i około 5 rano byliśmy w hostelu.
Ale w hostelu chcieli wydłużyć nam imprezę: włączali i wyłączali prąd i tak w kółko - stara elektryka nie wytrzymała obciążenia sieciowego :P No ale podsumowując:

Karnawał w Cadiz uznaję oficjalnie za udany:)













Hit wyjazdu i Jerez:
Tak się wbija w umysł, że żadna siła nie jest w stanie jej usunąć...


Niedziela - czas powrotu do domu, po długiej nocy trzeba było zregenerować siły, trochę zajęło nam znalezienie odpowiedniej knajpki, żeby zjeść obiad... ale w końcu zjadłyśmy porządny posiłek. Potem deser i kawa - to jest najcudowniejsze po miesiącu jaki tu spędziłam mogę powiedzieć, z ręką na sercu: W Hiszpanii NIE MA złej kawy. W każdym miejscu jakim byłam miałam rewelacyjną kawę - mocną, gorzką ale nie cierpką!!! mniam!























No i jeszcze jedno, przepraszam wszystkich, ale nie kupiłam tam żadnej pocztówki... żadnej pamiątki poza parą zielonych wachlarzy jako kolczyków (jak zrobię im zdjęcie to wrzucę)...
time to say goodbye to Andalucía ...
Po powrocie na mojej tablicy Sarah zamieściła post:
Hi dear!
I feel that you'll like this :)
Chyba coś w tym jest...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz