Cisza.
Cisza o poranku,
kiedy cały dom budzi się do życia, przerywana jedynie śpiewem ptaków.
Cisza przy
posiłkach, kiedy wspólnie z 15 innymi kobietami jemy śniadanie, obiad czy kolację,
przerywana stukaniem sztućców i szuraniem krzeseł.
Cisza na spacerze,
który odbywam wieczorem w dół Góry Schoenstatt (do Prasanktuarium), przerywana
kolejną Zdrowaś Mario, które odmawiam.
Cisza, gdy kładę
się spać, a wraz ze mną wszyscy mieszkańcy, przerywana cykaniem cykad i nocnym
echem przyrody.
Cisza przez pełne
4 dni, kiedy trwają rekolekcje, przerywane jedynie wspólną modlitwą i Mszą Św.
Cisza, która jest
niesamowicie głośna. Głośna jest przyroda wokół mnie, ale przede wszystkim
głośne jest moje serce, które w końcu dostało prawo głosu i postanowiło je w
pełni wykorzystać.
Od półtorej dnia
staram się milczeć (nawet podśpiewywanie sobie pod nosem ograniczyłam i hamuję
się gdy nagle coś mi się wymsknie). Zamiast tego staram się słuchać próśb i zażaleń
mojego serca, które chcę w czasie tych rekolekcji odnowić, a tak naprawdę
pozwolić Bogu na jego pełną rehabilitację.
Długi czas
zagłuszałam to, co mówiło pracą, hobby, telewizją, czasem z rodziną, aby
przypadkiem nie usłyszeć czegoś co mi się nie spodoba.
Aż w końcu
dotarło do moich wewnętrznych uszu: „Dalej to tak być nie może. Albo mnie
wysłuchasz, albo dalej będziesz żyła NIE żyjąc”. Na początku twardo zapierałam
się, że przecież wszystko jest ok, że już niejedną burzę przetrzymałam, że
teraz też nie jest gorzej… Tylko zapomniałam o jednym – dom notorycznie
podmywany przez ulewę ulega powolnemu, lecz nieuchronnemu niszczeniu, aż koniec
końców upada o ile nikt nie przeprowadzi remontu.
I tak było (jest)
ze mną.
Nadszedł czas przeprowadzić remont i wrócić do stanu pierwotnego,
poprosić Architekta i Budowniczego w jednym o projekt renowacji mojego wnętrza
i jak najszybsze przeprowadzenie prac remontowych. Takie myśli pojawiły się u
mnie na początku roku, kiedy kolejna ulewa podmyła fundamenty mojej osobowości
i poczucia własnej wartości.
I oto jestem w Schoenstatt u Mamy i modlę się o
to, aby z tych kawałków, jakie się ostały w dobrym stanie, zrobiła patchworkowe
dzieło sztuki. Mam nadzieję, że Przymierze in Blanco, które zawrę w sobotę ukoronuje tę pracę i rozpocznie nowy tom sagi "Życie Uli".
Nos cum prole Pia, benedicat Virgo Maria!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz