sobota, 26 stycznia 2013

Hola chicos!

Właśnie minął tydzień odkąd rozpoczęłam przygodę zwaną Erasmusem. Musze przyznać, że jest lepiej niż się spodziewałam...
Po półtorej roku pomagania Erasmusom na UP we Wrocławiu, wiedziałam, że Erasmus to niesamowite doświadczenie, niesamowita przygoda, wspaniała zabawa. Ale to czego doświadczyłam do tej pory w Gandii to początek czegoś naprawdę pięknego. Myślę, że zaczął się mój najlepszy okres w życiu...

Od kiedy usłyszałam hasło Erasmus i dowiedziałam się czym jest to stypendium wiedziałam, że w końcu i ja będę Erasmusem. Rok temu kiedy aplikowałam o stypendium wiedziałam, że będzie to Hiszpania - kraj siesty, fiesty, salsy, tortilli i słońca.
Po wielu przygodach w ciągu minionego roku udało mi się zdać egzaminy, przejść całą papierkową robotę (która wcale nie jest taka łatwa), spakować się i wyjechać.
Jazda autobusem - pokonanie 3113 km z Opola do Walencji zajęło 35 godzin, tyłek zaczął boleć tuż po przekroczeniu granicy, ale co tam.... Jedno szczęście, że mogę spać praktycznie wszędzie więc większość trasy przespałam.
Udało mi się zrobić kilka zdjęć w czasie postojów i zachwycić się strzępkami Niemiec czy Francji. Szkoda tylko, że z autobusu widziałam tylko pola i ewentualnie zmniejszającą się ilość śniegu im bliżej nam było do celu :)
Do Walencji dotarłam o 2 w nocy (tak zdecydowanie nie jest to normalna godzina, choć tu w Hiszpanii o tej porze zaczyna się budzić nocne życie). Na szczęście miałam gdzie przenocować. Założyłam więc plecak na plecy, przerzuciłam 13 kilową torbę przez ramię i pociągnęłam za sobie chyba ze stu kilową walizkę i ruszyłam na poszukiwanie taksówki...
I już byłam zmuszona mówić po hiszpańsku - a przecież ja no hablo español, ale jakoś dzięki rozmówkom i językowi migowemu dogadałam się i dojechałam do mieszkania koleżanki. Już zza okna w taksówce Walencja mnie zachwyciła. Jednak nie miałam okazji jeszcze jej zwiedzić, ale wszystko przede mną.
Rano (hiszpańskie rano - 12) ruszyłam w dalszą podróż - do Gandii. Dzięki Bogu moja mentorka - Sara pomogła mi i z bagażem i zameldowaniem w Pereda Mar w Playa de Gandia. Mieszkanko jest cudne,, widać, że niedawno było remontowane - nowe meble, czyste ściany, nawet telewizor z hiszpańskimi stacjami jest :P
Co lepsze nam nawet swój własny, prywatny basen :P


Gdy tylko zostawiłam w mieszkaniu rzeczy wyszłam zaznajomić się z okolicą. Świeciło cudne Słońce, woda była spokojna, palmy delikatnie falowały na wietrze...
Playa de Gandia
Niesamowicie - to była miłość od pierwszego wejrzenia. Tylko jeden minus - Gandia przypomina trochę Ghost Town... Żadnej żywej duszy...




Gdy wróciłam do pokoju poznałam moją współlokatorkę - Madeline z Chicago, świetna dziewczyna. Później razem wyszłyśmy na kolację i spacer po plaży - przecież to tylko 3 minuty od naszego mieszkania...

Wejście do Pereda Mar - nasz dom na kolejne 2 tygodnie

Kolację zjadłyśmy w świetnej restauracji - Il Giardino, mój makaron z sosem 4 sery rządzi :)
Madi i nasze makarony - mniammmm
Tak własnie minął pierwszy dzień mojej Hiszpańskiej przygody

2 komentarze:

  1. jak to minął miesiąc? ja już do końca straciłam poczucie rzeczywistości, czy to Ty coś kręcisz? ;>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście to dopiero tydzień, ale czuję jakby mieszkała tu znacznie dłużej ;P

      Usuń