sobota, 26 stycznia 2013

weekend i zmagania dnia codziennego

Nawet nie wiem kiedy mi minął... 
W ciągu 2 dni poznałam około 30 osób, z czego ponad 70 % było z Ameryki. Niestety wszyscy po ukończeniu kursu hiszpańskiego wyjeżdżają na semestr do Walencji, więc zostanę tu całkiem sama? MUSZĘ kogoś znaleźć kto zostanie ze mną...
Wszyscy moi nowi przyjaciele sprawili, że w końcu poznałam znaczenie pojęcia  Erasmusowa rodzina to niesamowite jak ludzie z różnych stron świata dzielą się swoją wiedzą, doświadczeniami i uczuciami i nagle okazuje się, że tak wiele nas łączy...
Oczywiście jak to bywa na Erasmusie każdy zaopatrzył się wcześniej w jakiś alko... Tak to już jest:, muszę się do tego przyzwyczaić, choć będzie to dość bolesne (zwłaszcza dnia kolejnego na zajęciach kiedy będę mieć kaca). 
Kolejne "wyjście na miasto" tym razem już sporą grupą, równoznaczne jest to z tym, że zabawa jest jeszcze lepsza :)

Poniedziałek zaczęło się coś na wzór normalnego życia studenckiego - powiedzmy. O 8 rano odbyło się spotkanie z ESNem, a później z naszymi nauczycielami hiszpańskiego. Później test, coffee break - czyli to co lubię najbardziej i wyniki. Moje modlitwy zostały wysłuchane - poziom A2 pomimo zerowej znajomości języka. W końcu łacina i francuski na coś się przydały... coś zawsze zrozumiałam. Najlepsze pytanie na teście dotyczyło sytuacji w restauracji: "Rachunek proszę!" - "La cuenta, por favor!"  odpowiedź znałam dzięki burżujskim wypadom do restauracji :P
I wtedy zaczęła się najtrudniejsza dla mnie część zajęcia hiszpańskiego po hiszpańsku - Matko co ja tu robię? Przecież nic nie rozumiem!!! Ale z każdym dniem jest lepiej, po pięciu dniach rozumiem już około 90% tego co mówi prowadząca, więc chyba jednak dam radę. 

Każdego wieczoru ESN troszczy się abyśmy wdrożyli się w erasmusowe życie i organizują nam wyjścia, imprezy etc. 
z Madeline i Patrickiem
W poniedziałek odbył się wspólny obiad, typowe śródziemnomorskie jedzenie - sałatka, kalmary, pizza i jakiś deser.
Wszyscy najedli się do tego stopnia, że ledwo się ruszali, dlatego po obiedzie poszliśmy do erasmusowego klubu El Varadero, żeby spalić nadmiar kalorii. Niestety nie jestem w stanie zapamiętać wszystkich imion...
Ale przynajmniej poznałam ludzi, którzy tak jak ja zostają w Gandii - jupi!!! Sebastian studiuje nawet to samo co ja, więc będziemy mieć razem jakieś zajęcia. Ufff... 
Erasmusowa rodzinka

Niestety wieczór nie był dla mnie zbyt szczęśliwy... pokazując koleżance Krakowiaka skręciłam kostkę. Tak, tak w czasie pierwszej wspólnej imprezy Ula skręciła kostkę...a jakże by inaczej? 
Wtorek okazał się bardzo ciężki. Kiedy idzie się spać o 5 rano, a wstać trzeba o 8 i wyjść z ciepłego łóżeczka do lodowato zimnej łazienki - matko jak tu jest rano zimno w tych nieogrzewanych mieszkaniach....
Spuchnięta kostka nie wyglądała zbyt dobrze no i bolała niemożliwie dlatego rozważałam pójść do lekarza... ale w gips albo szynę wpakować się nie dam - przecież w czwartek jest salsa lesson! No i zrobiłam postanowienie - jeśli w środę nie będzie lepiej to pójdę na prześwietlenie. Dzięki poradom Niki opuchlizna zeszła bo zrobiłam sobie okłady mokrym ręcznikiem. Więc moja noga prześwietlona nie została :P
We wtorkowy wieczór upłynął pod hasłem "nie ważne jak śpiewasz, ważne, że umiesz się bawić" czyli Karaoke. Po raz pierwszy śpiewałam karaoke i muszę przyznać to niezła zabawa. 
Don't cha wish your girlfriend was hot like me...

Choć większy fun był kiedy obserwowałam i bawiłam się z innymi "artystami" :P

Nawet kulejąc można się świetnie bawić...

Środa - paella, mojito, hiszpański i Ula w akcji :) czyli jak sobie radzić gdy sobie nie radzisz.
Hiszpański wieczór był równie ekscytujący jak każdy poprzedni, a może nawet bardziej. W końcu zmusiłam się żeby zacząć mówić po hiszpańsku - co było konieczne w trakcie Aqua de Valencia&Mojito Tandem - czyli porozmawiajmy po hiszpańsku przy małym drinku...
Salud!
A wcześniej nauczyliśmy się jak zrobić prawdziwa paella...

...mając przy tym niezły ubaw :0
pamiętaj gotując ryż - łyżka soli na 4 osoby 













Ale najlepsza część to i tak była konsumpcja
mniam

No i nastał oczekiwany czwartek i moja lekcja salsy, jak się okazało później również bachaty :)
Po południu ludzie wybrali się na plażę, żeby rozegrać turniej piłki nożnej na plaży, ja ze względu na swoją kontuzję zostałam w domu i UWAGA! uczyłam się hiszpańskiego :) 

Wszyscy świetnie się bawili, choć jak wrócili z plaży przegrani jakoś nie chcieli opowiadać jak było i nie wiem, która drużyna wygrała, ale co niektórzy już złapali pierwszą hiszpańską opaleniznę :)
Wieczorem natomiast zostałam królową parkietu :)
zaczęliśmy od salsy...
Dla niektórych krok mambo okazał się nie do przejścia co nie zmienia faktu, że wszyscy się świetnie bawili
shake your arms not your ass...
Cieszę się bo nawet instruktorka mnie pochwaliła :P
Po lekcji miał się odbyć wieczór gier, ale jakoś po powrocie do Pereda Mar nikomu już nie chciało się wychodzić dlatego urządziliśmy sobie spotkanie w pokoju 16 - u chłopaków i w 12 - u dziewczyn :) Niestety około 1 po drugiej interwencji dozorcy nasza impreza zyskała miano "whispered party"

Wczorajszy wieczór wcale nie był gorszy od poprzednich...
Popołudnie poświęciłam na naukę hiszpańskiego, wszystko po kolei - gramatyka, słownictwo i wyrażenia. Mogę z duma powiedzieć z każdym dniem jestem coraz lepsza.
O 21:30 (+ czas lokalny) w el Reno mieliśmy okazję zasmakować kolejnej hiszpańskiej specjalności - TAPAS! Mniam mniam... ciąg dalszy nastąpi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz